Zabawa w domku myśliwskim Pavla Doskočila
Johannes nie chodzi do bibliotek, aby oddawać się niedorzecznym myślom, on chodzi do domku myśliwskiego, gdzie jest wesoło. Wesołość w domku myśliwskim była jednak, w moim pojęciu i wedle mojego doświadczenia, zawsze dość podła i nikczemna, wesołość łowczych była podłego i nikczemnego rodzaju, składało się nie nią bowiem bezustanne opowiadanie nudnych i na wskroś pospolitych dowcipów, które nigdy nie wydawały mi się wesołe i przy których zawsze towarzyszyło mi poczucie, że babrzę się w błocie, co zresztą było też zwykle głównym powodem dla którego brzydziłem się domkiem myśliwskim, podczas gdy te nudne na wskroś pospolite i bezgranicznie prymitywne dowcipy rodem z domku myśliwskiego zawsze podobały się mojej matce, niczym nie zachwycała się tak jak tymi dowcipami, za każdym razem wychodził z domku myśliwskiego, zaśmiewając się do łez, co nawet ojciec nazywał perwersją.
Thomas Bernhard
Pavel Doskočil to zabawny myśliwy. W swojej chatce skompletował doprawdy imponujący zbiór trofeów. Sękaty, drewniany jeleni pyszczek przymocowany do okrągłej podstawy, podparty jest przez okrągły kawałek drewienka, taki sam jak ten, z którego uformowane zostało poroże. Ów materiał wydaje się być zapożyczony w linii prostej z kija od szczotki, którą notabene artysta umieścił pośród obiektów swojego autorstwa. Drugiemu jelonkowi z pyszczka wyrasta nosek albo języczek przybierając postać gładko zaokrąglonego drewienka. Natomiast z lekko wypukłej czaszki, pomiędzy rogami wyrasta malutki krzyż. Ta parafraza atrybutu świętego Huberta, patrona myśliwych, koresponduje z osobnym obiektem w postaci osobliwego krucyfiksu. Jelonkowi numer trzy, o rzadziej łamanym porożu, zwisa język czy też nos, zwijając się spiralnie do dołu niczym trąba słonia, która swoim kształtem współgra z nienaturalnie wydłużonym kijem od szczotki, wijąc się niczym boa. Krucyfiks w tym przypadku zamiast oczywistej rzeźby unosi na sobie odwróconą misę, zaobrębioną czarną, taką samą, co w przypadku zoomorficznych przedstawień, falbaną. Całej tej sytuacji przypatruje się duszek, obramowany niczym „święty” obrazek krzyżującymi się na złączeniach, dobrze już znanymi, walcowatymi kawałkami drewna. Poniżej okrągłych oczu znajdują się koliście ułożone otwarte usta, które niczym satelita krążący dokoła dwu planet, swoją orbitą rysuje wypełnioną czarną barwą aureolę. Schematycznie odtworzone, zredukowane poroże, traci swoje dostojeństwo i przeobraża się w anty-poroże. To, co w świecie natury budzi respekt, w myśliwskiej chacie z drewna przeradza się w subtelny żart. Kuriozalne trofea mówią więcej na temat łowczych niż o zwierzętach, które zostały wypchane. Za pomocą podobnych środków Doskočil „spuszcza powietrze” z często nadętego minimalizmu jak i zimnej abstrakcji geometrycznej. Specyficzny redukcjonizm ma tu na celu sprowadzenie do wspólnego mianownika patetyczny folklor, podręczny przyrząd i kawałek kiełbasy. Poroże, zaobrębione babciną falbanką, naigrywa się w tym samym stopniu z polowań dziadka, co i z gustu babci. Artysta bawiąc się zarówno elementami sztuki regionalnej jak i symbolami, poprzez parafrazę naściennych ozdób wnętrza wiejskich mieszkań, ukazuje w krzywym zwierciadle obraz ogółu społeczeństwa.Jednakże całą siłę sztuki Czecha należy raczej upatrywać w pewnego rodzaju bezkolizyjności, subtelnej lekkości z jaką artysta dokonując owych znaczeniowych przesunięć naigrawa się z szerokiego spektrum kulturowych kodów. Swastyka odgiąwszy jedno ramię pełni rolę wieszaka. Trofeum przecież pozostaje na swoim miejscu, jednakże wydaje się samo podśmiewywać z pełnionej przez siebie funkcji, raz po raz mrugając do nas martwym, szklanym okiem. Szczotka wesoło zamiata weseląc się ze zmiany swojego statusu. Krucyfiks z misą, również wciąż wisi, tak jak gdyby nikt nie zauważył fałszywego „bożka-skorupiaka”. A jednak nie można nie ulec wrażeniu, że z perspektywy artysty, który w tym samym cyklu prezentuje również lekko zmodyfikowaną swastykę, cały ten mariaż kulturowych znaczeń wydaje się być dręczącym naddatkiem i niczym wielka stożkowata butla w obiekcie zatytułowanym Prostředek (2003) miażdży ludzką czaszkę. Ta wielka czapa, z ledwie widoczną pod spodem górną szczęką, sprawia wrażenie jakby cokół pomnika zamienił się na miejsca z popiersiem.
Doskočil, podobnie jak Michał Budny, nie ukrywa materiału z którego buduje swoje obiekty. Drewno gra w obiektach Czecha równie istotną rolę co i konstruowane z niego formy. Symbolizuje naturę, pewien stan wyjściowy, który kultura obrabia według swoich potrzeb i zgodnie ze swoim gustem. Artysta daleki jest jednak od celebrowania owego naturalnego stanu, gdyż „nagość” drewna pełni tutaj również funkcję ujednolicania. Schematycznie zbudowany pies wcina serdelki, które zostały wykonane z tej samego materii co jego drewniany szkielet. W osobnym obiekcie, w którym z przymocowanej na ścianie podstawy, podobnie otoczonej czarnymi półkolami, „smutno” zawisa sznur kiełbasek, niczym wcześniej opisywana trąba. Układ pokarmowy jest tu sprowadzony do maszyny, albo stojącej nieopodal drewnianej fabryki, która konsumuje i wytwarza tą samą substancję z której sama jest zbudowana. Oczywiście przez to wszystko przebrzmiewa pro-wegetariański ton, który jednak skrzętnie jest schowany pod płaszczykiem igraszki. Niechęć do mięsożerców wydobywa się na pierwszy plan podczas jednej z ostatnich wystaw którą artysta zatytułował „Prasojedy II”. Głównym bohaterem tej instalacji jest antropomorficzna rzeźba, naturalnej wielkości, do połowy umazana błotem pozostawionym przez zwierzęta. Niemniej jednak i ta sytuacja zostaje rozbrojona za pomocą stawiającego widza w niemałe zakłopotanie dźwięku. W obecnej instalacji powracają już znane przedmioty, jednakże tym razem cała scena toczy się również na długim stole wykonanym z pilśniowej płyty. W przypadku tej prezentacji wszystkie obiekty ustawiają się w narracyjny ciąg. Opowieść oczywiście nie tworzy jakiejś zwartej fabuły i za każdym razem opisuje co innego, jednakże nie treść jest tu najistotniejsza, a ironia, która – aby zacytować Tomasza Mana jest tym ziarenkiem soli, dzięki któremu to, co na stole, w ogóle dopiero staje się jadalne.
Piotr Pękala